top of page

Runner's Super Bieg Wisła- czyli debiutowy sukces ( ELEMENT PLANU ROCZNEGO).

  • challenge yourself journey
  • 9 sie 2016
  • 4 minut(y) czytania

Tydzień po katorżniczym starcie w półmaratonie górskim w Jaworzu, nadchodzi długo wyczekiwana przeze mnie data- 19.06.

To właśnie dziś sprawdzę się na dystansie 10 kilometrów, biegając po górach w malowniczej Wiśle.

Do startu przygotowywałam się sumiennie przez ponad miesiąc. Baterie naładowane, głowa czysta. Ekscytacja miesza się ze stresem. Nie jest to jednak stres negatywny, a raczej pragnienie, żeby wystrzał zwiastujący rozpoczęcie wyścigu-zabrzmiał tu i teraz.

Może znacie to uczucie, kiedy przed ważnymi dla Was zawodami całe ciało aż rwie się do walki i pracy. Gdy chcecie zweryfikować swoje przygotowanie i skonfrontować stan psycho-fizyczny z nadchodzącym wyzwaniem. Ja uwielbiam czuć tą adrenalinę. Tak jak i uwielbiam zmęczenie i ból po dużym wysiłku. Bo czuję że żyję, że zrobiłam krok naprzód, że dzień wykorzystałam maksymalnie.

Start ten był dla mnie wyjątkowy również z tego względu, że przyjechało ze mną pół Rodziny;) Dzięki temu, mogliśmy zabrać również Córeczkę- wtedy 9 miesięczną. Bezpieczna w ramionach Babci i Cioci, czekała na nas na mecie. Szarik oczywiście także nam towarzyszył;)

Łączony start półmaratonu i 10 kilometrów, był zaplanowany na godzinę 11.00.

Do Wisły dotarliśmy około 9.30. Po odebraniu pakietów-czas na rozgrzewkę.

Słońce mocno świeci, więc smarujemy się jeszcze kremem z wysokim filtrem i ustawiamy na linii startu. Niedługo potem pada sygnał i ruszamy.

Pierwsze 3 kilometry prowadziły drogą asfaltową. Zanim wbiegliśmy do lasu, większość była już dobrze spocona, bo nachylenie terenu wzrastało systematycznie. W przeciwieństwie do jaworzańskiego półmaratonu, gdzie pod górę maszerowałam z powodu braku sił, tutaj była to część taktyki. Która zresztą przyniosła wymierny efekt. Pierwszy punkt nawodnienia znajdował się na 5 km. Oprócz wody, izotoników i gąbki do polewania, były też banany i pomarańcze.

Zmiana ukształtowania terenu, a co za tym idzie- piękne widoki, które można było podziwiać w czasie biegu, odwracały trochę uwagę od narastającego zmęczenia. Na całej trasie spotykaliśmy kibiców- nawet bardzo wysoko. Ich doping powodował, że głowa kazała wydłużać krok, mimo, że ciało mówiło: "to już moje rezerwy"...

Około 7 kilometra złapała mnie kolka. Cholerna kolka. Chciałam ją zignorować, ale przyczepiła się i odpuścić nie chciała. Kucając i oddychając głęboko powtarzałam sobie że zostało już tak niewiele i że nie mogę teraz odpuścić. Nie chciałam dotruchtać do mety. Chciałam biec na maksimum możliwości. Jeszcze dwa razy musiałam powtórzyć manewr z oddychaniem w kucki, ale udało się. Kolka odpuściła, a ja gnałam ile sił w płucach do mety.

Od pewnego momentu, nie wymijali mnie żadni ludzi, ja zresztą też na horyzoncie nie widziałam nikogo.Jedynym kompanem biegowym był Michał. Bo owszem- i tutaj towarzyszył mi mój dzielny Mąż, dając mi jak zawsze mega wsparcie.

Zastanawiałam się, gdzie są ci wszyscy ludzie...przecież biegło nas naprawdę sporo. Oczywiście w głowie zdążyła powstać myśl, że pewnie mnie powyprzedzali i na metę dobiegnę jako jedna z ostatnich;)

Nie zdążyłam jednak zbyt długo się nad tym zastanawiać, bo już dotarłam do miejsca, gdzie Strażacy kierowali ruchem biegaczy, wskazując oddaloną o około 600 metrów linię mety. Tłum kibiców skandujący: 'dawaaaaaaaaaaaaaaj!!!' spowodował że z uśmiechem na ustach, choć zmęczona cholernie- wbiegłam na ostatnią prostą i ścigałam się z niewidzialnym Boltem;)

Dobiegłam. Szczęśliwa ogromnie. Teraz ja wrzeszczałam: "dajeeeeeeeeeeeesz Majkel dajeeeeeesz!';D

Z medalami na piersiach, udaliśmy się do depozytu, odebraliśmy plecaki i poszliśmy do pobliskiej hali sportowej wziąć prysznic. I do teraz uśmiecham się z niedowierzaniem, bo gdyby nie Dziewczyny tam spotkane, wróciłabym do Bielska tylko z jednym medalem- za ukończenie biegu.

Na pytanie które miałam miejsce, odpowiedziałam, że nie wiem w sumie, ale pewnie żadne dobre, bo od pewnego momentu nikogo na trasie nie wyprzedzałam...:DDDD Wybaczcie te ciągłe uśmieszki, ale naprawdę szczerzę się w tym momencie do komputera.

Na to jedna z Nich : "to odbierz sobie w biurze polowym dyplom- dowiesz się która byłaś"

( pomijam fakt, że nie wiedziałam nawet, że takie dyplomy czekają na każdego z Uczestników biegu)

Poszliśmy więc odebrać nasze pamiątkowe dyplomy.

Nie mogłam wyjść z szoku widząc na swoim 3 lokatę. Zakładałam, że istnieje szansa na błąd systemu...

już po prysznicu-oczekujemy na oficjalne wyniki

O 14.00 miała mieć miejsce dekoracja zwycięzców...Przyznam, że przekonywałam moich Bliskich, że nie ma sensu na to czekać, bo nikt mnie tam nie będzie wyczytywał...nadal wydawało mi się to nierealne. Oczywiście zostałam zagłuszona i o 14.00 czekaliśmy na placu dekoracyjnym na ogłoszenie oficjalnych wyników.

Wyczytali mnie jednak...nie myśląc więc długo, wzięłam Małą na ręce i poszłam. Stojąc na podium czułam ogromną wdzięczność dla mojej Rodziny, że mnie wspierają i że mogę na nich liczyć w każdej sytuacji. Przede wszystkim jednak, dziękowałam w duszy za Michała, który ZAWSZE daje mi poczucie, że mogę "przenosić góry". A w tamtym momencie stał przed podium i uśmiechał się do mnie szeroko. Wyglądał na dumnego;)

z Wami mogę wszystko ;*

Pasta Party zapewniona przez Organizatorów po biegu, nie skradła mojego serca, a kiszki marsza grały, więc po ceremoniach- udaliśmy się na zasłużony, pyszny obiad;)

Wrzucam jeszcze zdjęcie pakietu startowego z tegorocznej edycji

Podsumowując: Jeśli chodzi o organizację, to Runner's World Superbieg: Wisła spisali się świetnie. Punkty nawodnienia i żywności, oraz oznakowanie trasy- super. Wsparcie kibiców- bezcenne.Pakiety startowe z uwzględnieniem DEBIUTANTÓW ( w tym mnie)- bardzo na tak:)

I mogłam nawet wymienić różową koszulkę techniczną na wersję czarną:)))

Zmęczona, ale bardzo szczęśliwa, że kolejne z moich sportowych marzeń na ten rok stało się rzeczywistością- postanawiam wrócić tu w kolejnym sezonie i powalczyć znów ( kto wie...może wespnę się stopień wyżej...)

Życzę Wam, abyście mimo przeciwności, strachu i bólu który zapewne Was czeka, nie rezygnowali ze swoich marzeń i planów. A kiedy będzie ciężko, byście mogli liczyć na wsparcie tych, których kochacie. I którzy Was kochają. Ja wygrałam los na loterii i codziennie za to dziękuję.

Czołem!

Commenti


© 2023 by Challenge Yourself Journey. Proudly Created with Wix.com

bottom of page